Była po służbie, kiedy to wszystko się zaczęło z Bóg
jej świadkiem, że Keenan tak naprawdę nie chciał jej słuchać. No przecież ma rację, nie? Przynajmniej częściowo. Przechodząca obok pielęgniarka spytała: - Okej, kochaneczko? - Czy mogłabym dostać.-, - zaczęła Shipley, ale pielęgniarka już była daleko. - ...telefon? Wkurwiona na maksa. 103 Lizzie obudziła się ze złego, bolesnego snu, czy może raczej, jak przypuszczała, kolejnego omdlenia. Clare. Spojrzała szybko w górę i zobaczyła tylko prostokąt światła dwa piętra wyżej. Nikogo w nim nie było. Poszła. Wszędzie panowała głucha cisza. Ani żywej duszy. Lizzie przyjrzała się grubym kablom, które zwisały obok; przez chwilę myślała, żeby się o nie oprzeć, ale potem, idąc za głosem instynktu, wręcz się od nich odsunęła. Ból dłoni i ramienia przyprawiał ją niemal o mdłości, a winda pod jej ciężarem jęknęła jak stare zreumatyzo-wane zwierzę. Leż cicho i czekaj. Zastanawiała się, jak długo potrwa, zanim ktoś przyjdzie... może Robin? Ale Clare mówiła, że jest ranny. Clare zepchnęła cię do szybu. Ale może Robin naprawdę jest ranny, może i jemu Clare coś zrobiła? „Wiem, jaki jest twój mąż" - to jej słowa. A kiedy Lizzie zapytała, skąd wie, Clare kazała jej zwrócić się do Robina. „Zabijałam już przedtem". „Ze względu na dzieci". Jack! I Edward, i Sophie... A zaraz potem szokująca prawda o jej małżeństwie... Lizzie zaczęła rozdzierająco szlochać. Dopóki winda znów nie zaskrzypiała. To przywołało ją do rozsądku. 104 Christopher był w swoim gabinecie w domu przy Holland Park. Kilka minut wcześniej dzwonił telefon, ale Christopher nie odebrał, zdając się na automat. Nie sprawdził też, czy ma jakieś inne wiadomości, bo go to już nie interesowało. Zakłóciłby sobie tylko niepotrzebnie tok myślenia, który w tej chwili był bardzo wyrazisty. Zgromadził już wszystko, czego potrzebował: dobra kombinacja, taka, która w przyjemny sposób przeniesie go tam, dokąd zmierza. Prawdopodobnie przyjemniejszy, niż na to zasłużył, chociaż nigdy nie rozumiał, po co niektórzy ludzie torturują się w drodze do niebytu.