miała ona wszystkie potrzebne składniki: dom z czwórką
zdrowych dzieci i kochającego męża: Czegóż chcieć więcej? Kiedy na ekranie pojawił się śnieg, a dźwięk przypominał szum oceanu, Jack wstał i wyłączył wideo. - Aż trudno uwierzyć, że to te same dzieci - powiedział. Wzruszona tym komentarzem Malinda wzięła go za rękę i przytuliła. - Właściwie są tacy sami, może tylko trochę więksi. - No, może. Chłopcy bardzo przeżyli śmierć Laurel. Mnie też było ciężko i nie bardzo potrafiłem im pomóc. Ty ich z tego wyciągnęłaś i jestem ci za to bardzo wdzięczny. - Nic takiego nie zrobiłam. - Malinda z zakłopotania spuściła oczy. - Ależ tak. Kochasz ich i wierzysz w nich. - Bo są łatwi do kochania. 136 JEDNA DLA PIĘCIU Stwierdzenie Malindy niesamowicie rozśmieszyło Jacka. - Łatwi do kochania? Malindo, bądź realistką. Zrobili wszystko, co w ich mocy, żebyś ich znienawidziła. - Ich psoty były tylko wołaniem o miłość i uwagę. - Uwierz mi, że przed tobą mieli pięć opiekunek i żadna nie uważała ich psot za wołanie o miłość i uwagę. Malinda ze swoją gromadką, jak już przyzwyczaiła się nazywać chłopców, stała przed drzwiami do szkolnej auli. Nerwowo spoglądała to na zegarek, to na drzwi wejściowe. - Nie przyjdzie. To oczywiste stwierdzenie padło z ust Małego Jacka i stanowiło dokładnie odbicie własnych myśli Malindy. Nie mogła jednak tego powiedzieć Małemu. Musiała dać jakąś nadzieję. Nachyliła się, żeby poprawić mu krawat. - Na pewno przyjdzie - powiedziała starając się nadać swemu głosowi maksimum pewności. - Wiesz, jak to jest. Pewnie spóźnił się samolot. Zdąży, zobaczysz. Lepiej wejdźmy do środka. Przez cały występ Malinda dzieliła swoją uwagę między to, co działo się na scenie, a drzwi do sali. Na kolanach miała Patryka, bliźniaki siedziały po prawej stronie. Miejsce po lewej było puste. Do mikrofonu podszedł pan Humphrey, kierownik szkoły. - Teraz uczeń czwartej klasy, Jack Brannan, powie fragment przemówienia prezydenta Lincolna z tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego roku. JEDNA DLA PIĘCIU 137 Malinda z dumą patrzyła na zbliżającego się do mikrofonu Małego Jacka. W niebieskiej koszuli i granatowych spodniach, z przedziałkiem pośrodku, wyglądał jak mały mężczyzna. Miniaturowa wersja ojca. Wyprostowany i dumny mówił do mikrofonu: